„Startup” to pojemne i coraz popularniejsze określenie. Szczególnie upodobali je sobie początkujący przedsiębiorcy, którzy z werwą planują, że to właśnie ich nowy (i przełomowy) projekt stanie się wartym miliony biznesem, który zmieni świat.
Rzeczywistość jest jednak nieubłagana i w praktyce mało który startup okazuje się kolejnym Facebookiem. Ba, większość małych czy początkujących biznesów ciężko w ogóle zakwalifikować jako startupy. To rozróżnienie jest istotne o tyle, że to, co jest sensowną drogą rozwoju dla startupu, często nie sprawdzi się w przypadku małego biznesu i vice versa.
Jak więc rozróżnić te dwa pojęcia i dlaczego im szybciej zdasz sobie sprawę, czym w praktyce jest Twoja firma, tym lepiej i dla Ciebie, i dla niej?
Mały biznes czy startup
Jak więc rozpoznać czy dane przedsięwzięcie można traktować i przedstawiać jako startup, czy to „po prostu” mały biznes? Podstawowym i łatwym do zobrazowania kryterium jest skalowalność rozwiązania, które proponuje dana spółka. Za przykład weźmy biznes znany niemal każdemu — wspomnianego wcześniej Facebooka.
Założony w 2004 roku portal powstał z myślą o studentach Harvardu. Za pośrednictwem Facebooka mieli oni dzielić się w sieci aktualnościami ze swojego życia oraz swoimi przemyśleniami i zdjęciami. Pomysł przyjął się doskonale i nie trzeba było wiele czasu, by Facebook pojawił się w innych szkołach, a potem szybko rozprzestrzenił na cały świat.
Dlaczego portal Zuckerberga osiągnął tak spektakularny sukces? Ponieważ zaproponował nowe rozwiązanie i wykorzystał szansę, której nie wykorzystał nikt wcześniej.
Kluczowym czynnikiem, który przyczynił się do tak imponującej ekspansji Facebooka, była skalowalność; spółka mogła bardzo szybko zdobywać i obsługiwać kolejnych użytkowników, a tym samym rosnąć. Wielomilionowa (a obecnie przekraczająca 2 miliardy!) baza użytkowników wymiernie przekłada się na rzesze klientów skłonnych płacić niemałe pieniądze, by móc reklamować się na tak popularnym portalu. W efekcie Facebook jest dziś międzynarodowym, wartym setki miliardy dolarów gigantem, a w samym 2021 roku firma zanotowała prawie 115 mld dolarów przychodów z tytułu wykupionych przez jej użytkowników reklam.
Posiłkując się historią FB, przyjmiemy więc, że startupy to biznesy, które zazwyczaj:
- opracowują nowatorskie rozwiązania,
- mają duży potencjał skalowalności,
- obarczone są dużym ryzykiem porażki, jednocześnie oferując potencjał, by przynieść krociowe zyski.
Czy zawsze warto walczyć o miano jednorożca?
Co oznacza to określenie? Jednorożec to Święty Graal wszystkich inwestujących w startupy. Mianem tego mitycznego stworzenia określa się spółki, których wycena przekroczyła miliard dolarów. W praktyce taka wycena, poza prestiżem, to właściwie gwarancja wielokrotnego zwrotu nakładów, jakie inwestorzy ponieśli na wczesnym etapie życia spółki.
Nie sposób bowiem nie wspomnieć, że szybkie tempo wzrostu wymaga pieniędzy, a najczęściej sporej ich ilości. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie amerykańskiego rynku, gdzie co roku startupy zbierają setki miliardów dolarów. Czyje to pieniądze? Najczęściej aniołów biznesu oraz funduszy venture capital. W grę wchodzą także, choć na mniejszą skalę: crowdlending (czyli pożyczki społecznościowe) oraz coraz prężniej działający w Polsce crowdfunding.
Na łamach naszego bloga niejednokrotnie pisaliśmy, że raptem niewielki procent startupów osiąga sukces i daje zarobić swoim inwestorom. Ta reguła sprawdza się na każdym rynku, zarówno w USA, jak i Europie (wyjątkiem nie jest Polska, o czym pisze w swojej książce Szymon Janiak, współtwórca i partner zarządzający Czysta3.vc). Wysokie ryzyko to zjawisko charakterystyczne i właściwie wpisane w DNA inwestowania w startupy, normą jest więc, że zysk z inwestycji w jeden bardzo udany biznes ma zrównoważyć biznesowe porażki kilku innych projektów.
Co naturalne, wysokość finansowania, jaka wchodzi w grę podczas kolejnych rund inwestycyjnych w Polsce, nijak się ma do kwot, jakie pozyskują startupy w USA. W rezultacie wciąż nadrabiamy dystans do zachodu, a liczba jednorożców nad Wisłą jest ciężka do ustalenia i zależy przede wszystkim od przyjętej metodologii. Nie możemy jednak zapominać o drugiej, ciemniejszej stronie medalu: im więcej pieniędzy wyłożą inwestorzy, tym bardziej spektakularna będzie ewentualna porażka, gdy nałoży się na siebie kilka niepożądanych czynników. A jak pokazują najgłośniejsze historie zza oceanu, najgroźniejszym z tych czynników jest cierpiący na mitomanię founder.
Jak cienka jest granica między wizją branżowej rewolucji a urojonymi opowieściami oderwanymi od rzeczywistości, dowiesz się z naszych artykułach opowiadających o:
- historii startupu, który miał zrewolucjonizować badania krwi i dostęp do podstawowych badań,
- founderze, który tuż przed niedoszłym debiutem swojej firmy sprzedał posiadane akcje za 700 mln dolarów,
- festiwalu muzycznym, który zamiast rajskiej imprezy zafundował swoim uczestnikom kilkudniowe piekło.
Jeżeli nie startup, to co?
Milionowe rundy finansowania, miliardowe wyceny, nieudane inwestycje oraz ich konsekwencje to nieodłączna część startupowego ekosystemu. Kwoty i biznesowe perspektywy pojawiające się, „gdy się uda” niejednemu młodemu/początkującemu przedsiębiorcy zawróciły w głowie. Warto jednak pamiętać, że w praktyce mało który biznes może i powinien aspirować do globalnej ekspansji.
Znacząca większość istniejących i dopiero co powstających firm należy do kategorii „brick and mortar”. Tym angielskim zwrotem na cegły i zaprawę zwykło określać się tradycyjne biznesy, które operują głównie w fizycznej siedziebie, a nie internecie. Co prawda niejednokrotnie spotkaliśmy się z sytuacją, w której założyciel takiej spółki chętnie tytułowałby się startupem — zapewne licząc, że zwiększy to prestiż i możliwości stojące przed jego biznesem — ale w praktyce dość łatwo zweryfikować, że nie ma ku temu podstaw.
Z przykład weźmy firmę produkującą rzemieślniczo wyrabiane, oparte na autorskiej recepturze słodycze. Omawiany biznes ma sporo klientów, wysokie marże, nowoczesny sposób produkcji i sprawny — internetowy — system sprzedaży. Można by rzec — „sky is the limit” — w praktyce jednak musimy pamiętać, że w takich przypadkach kluczami do sukcesu są: infrastruktura, logistyka i wykwalifikowana kadra, a to czynniki, których najczęściej nie da się gwałtownie i skutecznie wyskalować. O ile więc taki biznes może z powodzenie przynosić stabilne zyski przez wiele lat, o tyle ciężko tu mówić o potencjale na ekspresowy wzrost i kilkuset procentowe zwroty dla ewentualnych inwestorów.
Dość intuicyjne zresztą wydaje się, że łatwiej jest eksportować na świat oprogramowanie, które sprawdziło się na lokalnym rynku niż tradycyjne, choćby najpyszniejsze, polskie krówki.
Obierając nierealny cel, łatwo pomylić drogę
Czytając o imponujących rundach finansowania, nietrudno dojść do mylnego wniosku, że finansowanie zapewniane przez fundusze VC to prosty przepis na sukces. Taka konkluzja generuje z kolei przeświadczenie, że wszyscy wokół też chcą być finansowani przez fundusze czy profesjonalnych inwestorów.
W końcu wszędzie się o tym mówi, więc tak trzeba, prawda?
I o ile w Polsce nie jest to jeszcze tak powszechne zjawisko, jak w Ameryce, o tyle papier przyjmie wszystko, więc nawet na rodzimym podwórku wielu founderów wpada w tę pułapkę.
Jak się przed tym uchronić? Rozwiązanie jest dość proste i wymaga przede wszystkim, by założyciel danego biznes był szczery sam ze sobą.
Jak szybko i skutecznie zweryfikować, czy Twój pomysł na biznes ma jakiekolwiek znamiona startupu?
Pierwszym pytaniem, jakie powinieneś sobie zadać to:
Co właściwie próbujesz zbudować? Odpowiedź na nie definiuje drogę, jaką powinieneś obrać.
Aspekty, które musisz przemyśleć później to:
- Czy Twoja usługa wymaga, by klienci regularnie spotykali się z Twoimi pracownikami? (pamiętaj, że większa liczba pracowników przekłada się na większe wydatki, a to z kolei ogranicza marże i tempo wzrostu)
- Czy rozwiązanie, nad którym pracujesz może być docelowo używane przez miliony osób, przy proporcjonalnie małym nadzorze ludzi?
- Czy zastępujesz istniejące, manualne działania nową technologią?
- Ile może być z tego pieniędzy? (to kluczowe, przy szacowaniu docelowej wielkości biznesu)
Czy w najlepszym scenariuszu, Twój biznes możesz urosnąć kilkudziesięciokrotnie? (do tych szacunków bardzo pomocna jest metodologia TAM, SAM, SOM)
Twierdzące odpowiedzi na powyższe pytania będą wskazywać, że Twój biznes to bardziej startup niż tradycyjny mały biznes.
Startupy zbierają sporo kapitału, bo kuszą inwestorów dużymi zyskami
Inwestując w startup, przedstawiciele funduszy venture capital (oraz inne podmioty) chcą zarobić wielokrotność zapewnianego kapitału. W zamian spółka, która otrzymuje finansowanie, oddaje część swojej własności. Przykładowo: jeżeli zebrałeś milion złotych przy wycenie 10 mln złotych, oddałeś 10% własności swojego biznesu. Inwestorzy, którzy wyłożyli te pieniądze będą oczekiwać, że Twoja firma będzie warta co najmniej kilkadziesiąt mln złotych za 5-10 lat.
W tym kontekście przez wycenę spółki rozumiemy wartość, jaką w danym momencie ktoś inny przypisuje danej firmie — np. korporacja, która zechce ją kupić (nabywając tym samym chociażby kluczową własność intelektualną) albo publiczny rynek (po IPO, czyli debiucie na giełdzie). Przejęcie przez większy podmiot oraz debiut na giełdzie to dwa najpopularniejsze z kilku sposobów na tzw. exit, czyli wyjście z inwestycji (docelowo z zyskiem).
Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zarówno founderzy, jak i inwestorzy mają ogromne powody, by świętować, ale liczby dość jasne wskazują, jak kręta i trudna jest droga do sukcesu (około 90% startupów upada, a jak pisze wspomniany wcześniej Szymon Janiak, tylko 1-3% ze wszystkich propozycji otrzymuje finansowanie).
To startupy są „sexy”, ale małe biznesy też mają niezłe perspektywy
I też mogą liczyć na przychylność inwestorów, czego doskonałym przykładem jest jeden z naszych emitentów — Karmnik. Mimo iż nie jest to spółka, która opracowuje innowacyjną technologię, to jej założycielki wykazują się „startupowym” podejściem — łącząc sprzedaż tradycyjnych rzemieślniczych produktów z nowoczesnymi, wygodnymi dla współczesnych klientów sposobami sprzedaży.
Co najlepsze, dane docierające ze spółki wskazują, że Karmnik radzi sobie coraz lepiej, a crowdfunding był dobrą decyzją i sporym krokiem naprzód.
Przykładów dobrze poukładych biznesów — takich jak Karmnik — które nie mają ambicji zmieniać świata, ale chcą jak najlepiej zagospodarować swoje nisze z pewnością znajdzie się w Polsce wiele. Ostatecznie bowiem, sukces zależy nie tyle od tego, czy dana firma jest startupem, czy tradycyjnym małym biznesem, a od tego, jak rzetelnie prowadzone jest dane przedsięwzięcie.
Na sam koniec musimy pokreślić jedną rzecz. Jakąkolwiek drogę wybierzesz, by realizować swoje biznesowe ambicje, musisz kochać to, czym się zajmujesz, bo najpewniej będziesz robić to przez lata.